Nie panuję nad złością!!
Jednym z powodów, dla których zaczynamy praktykę jogi czy medytacji jest potrzeba radzenia sobie z emocjami. Nie chcę generalizować i naprawdę mam nadzieję, że się mylę – jednak zdaje się, że większość z nas nie potrafi sobie radzić z „negatywnymi” emocjami. Złość 😤, smutek 😥, strach 😨 czy wstyd 🤭 sprawiają, że nie wiemy, co ze sobą począć, czasem tracimy nad sobą kontrolę i dajemy się ponieść emocji a po fakcie, kiedy opadnie kurz, nie rozumiemy dlaczego zareagowaliśmy tak gwałtownie.
W trakcie praktyki wszystko jest proste – siadasz na macie czy poduszce do medytacji, komórka jest wyłączona, praca skończona, domownicy powiadomieni o bezwzględnym zakazie przeszkadzania (albo, jeszcze lepiej, nieobecni), bałagan uprzątnięty. Siedzisz, oddychasz, kojący głos instruktora wprowadza Cię w przyjemny nastrój i zamieniasz się w oazę spokoju 🧘♀️. Obserwujesz oddech a po Twoim ciele rozlewa się błogość. Chwilo trwaj!
Praktyka formalna jednak się kończy. Czas wrócić do rzeczywistości.
W teorii też wszystko jest proste – wystarczy przecież obserwować oddech, nie dać się ponieść emocji. Czujesz, że możesz to zrobić. A jednak następnego (albo co gorsza tego samego) dnia Twój partner/dziecko/współlokator/współpracownik/klient/sąsiad czy szef ewidentnie postawił sobie za punkt honoru zrobić wszystko, by wyrwać Cię z Twojego cudownego medytacyjnego nastroju. I już po chwili – nie wiesz jak ani czemu – słyszysz swój podniesiony głos albo wychodzisz trzaskając drzwiami.
Spokojnie – to normalne. Większość z nas nie była nauczona w dzieciństwie jak radzić sobie z „negatywnymi” emocjami. Nasza własna złość, strach czy smutek wywoływał nieprzyjemne odczucia u naszych opiekunów, więc starali się zrobić wszystko, by stłumić te emocje ⛔. Nie chcę w żadnym razie oceniać kompetencji rodzicielskich Twoich opiekunów. Wskazuję tylko na błędne koło, w jakie wszyscy wpadliśmy! Czujemy się zagubieni w swoich własnych emocjach, więc cudze budzą w nas tym większy popłoch. I tak krzyczące czy płaczące dziecko niestety często słyszy „bądź grzeczny” czy „uspokój się” – nie wiedząc tak do końca, co te komunikaty właściwie znaczą. I tak się wszystko zaczyna…
Pomijając sytuacje, w których zagubienie we własnych emocjach jest tak duże, że potrzebna jest nam pomoc w postaci terapii, zarówno joga, jak i medytacja pozwalają na uporządkowanie i przyjrzenie się temu, co czujemy oraz temu, jak na to reagujemy 🧐. Podczas jogi wchodzisz w niewygodne asany, czujesz, że tu Cię ciągnie a tam się napina. Nie jesteś jednak ani tym ciągnięciem, ani tym napinaniem – wychodzisz z pozycji, ciągnięcia i napinania nie ma, ale Ty – jesteś. Pamiętam moje początki z jogą i wewnętrzne dialogi, które ze sobą prowadziłam. Zaczynało się zazwyczaj podobnie – „po co ja tu znowu przyszłam, przecież to boli!” albo „czy ona nie może, do cholery, liczyć szybciej tych oddechów?!”. W trakcie praktyki jednak moje myśli stopniowo ulegały zmianie, by na koniec – jeszcze przed savasaną zazwyczaj – dość do wniosku „jak się cieszę, że się zmotywowałam! Jutro też muszę przyjść!”. W trakcie trwania w tych niewygodnych pozycjach (a musicie wiedzieć, że zaczynałam jogę z naprawdę sztywnym i upartym ciałem, ciągle z nim walcząc) dotarło do mnie, że te wszystkie myśli, które przewalają się przez moją głowę – nie są mną. A konkretniej: ja nimi nie jestem. One mijają – a ja trwam. Skoro nie jestem tymi myślami – to nie jestem też żadnymi innymi myślami. Czyż to nie piękne? Czyż to nie wyzwalające? Za każdym razem, kiedy sobie przypomnę, że nie jestem moimi myślami – czuję ulgę i spokój 😌.
Oprócz tych nachalnych myśli, pojawiały się też emocje. Byłam zła. Zła na nauczycielkę, że tak powoli odlicza. Na pewno robi to specjalnie, krowa. Byłam sfrustrowana – dlaczego te głupie pięty wciąż nie dotykają podłogi w psie z głową w dół, przecież chodzę na jogę już od miesiąca! Byłam zestresowana – jak to, świeca? Nie umiem! Byłam przestraszona – stanie na głowie, ale jak to, przewrócę się i złamię kark! Byłam zawstydzona – przecież widziałam, że jestem najmniej rozciągnięta na sali. Byłam smutna – tak się staram i nic z tego nie wychodzi. Ileż to razy miałam ochotę ostentacyjnie wyjść z sali pokazując wszystkim, co myślę o nich – ich gibkich ciałach, wolnym odliczaniu, spokoju i odwadze. A jednak nigdy tego nie zrobiłam. Czułam jak te emocje przetaczają się przez moje ciało – zaciskają mi szczękę, spłycają oddech 😬 – i czułam też jak mijają 😌. I przyszło kolejne odkrycie – nie jestem moimi emocjami. Emocje znikają – a ja jestem.
No dobrze, odkryłam więc dzięki jodze, że nie jestem ani moimi myślami ani emocjami – i mam nadzieję, że każdy z Was prędzej czy później uświadamia sobie tę wyzwalającą prawdę o życiu na planecie Ziemia. Jednak co zrobić dalej? Jak sprawić, by te odkrycia nauczyły nas radzenia sobie z emocjami, kiedy nie jesteśmy w naszej bańce szczęścia wytworzonej na macie czy podczas zajęć 🤔?
Zacznijmy od uświadomienia sobie, że sam podział „negatywne emocje” i „pozytywne emocje” jest sztuczny. Niektóre emocje na pewno są trudniejsze do przetworzenia, jednak przekonanie o ich negatywności wynika tylko i wyłącznie z… naszego wypierania tych emocji 🙅♂️🙅♀️. To nie złość jest zła – to sposób, w jaki ją wyrażasz rani innych. To nie smutek jest zły – to zatracenie się we własnej rozpaczy odbiera nam siły. Każda emocja „negatywna” ma swoją rolę. I tak np. złość jest sygnałem, że Twoje granice właśnie zostały naruszone – podobnie zresztą jak wstyd. Strach czy stres (krótkotrwały) informuje o zagrożeniu i mobilizuje nas do działania, a smutek sygnalizuje utratę czegoś ważnego, daje moment zatrzymania, uświadomienia sobie i przeżycia straty.
Zrozumienie, że nie ma nic złego w odczuwaniu i przeżywaniu złości czy zawstydzenia, prowadzi nas do konkluzji, że nie należy próbować dusić w sobie tych emocji, ale przyjrzeć się naszym reakcjom na nie 👀. Jak już wspomniałam – to nie Twoja złość rani ludzi, to Twój krzyk lub zbyt pochopnie wypowiedziane słowa. Dochodzimy więc do najtrudniejszej części – łatwo jest przyznać, że trwamy mimo emocji, łatwo jest zgodzić się, że każda emocja jest po coś, o wiele jednak ciężej zechcieć przyjrzeć się i zmienić swój wzorzec reakcji . Powtórzę to jeszcze raz, żeby nie pozostawić wątpliwości – naszym celem nie powinno być zaprzestanie odczuwania złości czy tym bardziej wypieranie jej i uśmiechanie się, kiedy masz ochotę krzyczeć i tupać. Naszym celem powinno raczej być takie przeżywanie emocji, żeby nie krzywdzić nim ani innych, ani siebie.
Jak zawsze łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Kiedy następnym razem poczujesz nadchodzący „atak” złości – zacznij od nazwania tej emocji: „Czuję złość 😡”. Możesz też zauważyć jak manifestuje się ona w Twoim ciele: „Spłycił mi się oddech i czuję gorąco rozchodzące się po całym ciele” 🥵. Następnie odpowiedz sobie na pytanie: Co wywołało moją złość? I znajdź sposób, by wyrazić to, co Cię boli w zdecydowany, ale nieofensywny sposób: „Jestem zła, że mi przerywasz, kiedy widzisz, że jestem zajęta. Życzyłabym sobie, żebyś następnym razem tego nie robił, tak jak ja nie przerywam Tobie. Chciałabym mieć pewność, że widzisz i doceniasz moją pracę w równym stopniu, co swoją”. W ten sposób dostrzegasz swoją emocję, pozwalasz jej wybrzmieć a jednocześnie – nie identyfikujesz się z nią. Jesteś zła/zły, ale nie jesteś złością! Złość minie, Ty zostaniesz.
Taka reakcja na złość może Ci się wydać obca. Przecież chcesz krzyczeć, chcesz tupać, chcesz rzucać talerzami! Nic dziwnego – masz za sobą lata tłumienia tej emocji, kiedy słyszałeś/aś „bądź grzeczny/a”, „nie pyskuj”, „to ja decyduję” itd. Jestem prawie pewna, że na pierwszy rzut oka powyższy schemat działania wyda Ci się bezsensowny, głupi, nierealny 🙄. Zacznie on mieć sens dopiero wtedy, kiedy pozbędziesz się nagromadzonej przez lata złości, smutku czy strachu. Każda emocja – zwłaszcza ta niewyrażona czy wyparta – zostawia w naszym ciele ślad. Istnieje wiele metod uwalniania tych dawnych emocji – możesz zrobić to poprzez jogę (zwłaszcza joga yin czy joga powięziowa jest tutaj świetnym remedium!), możesz udać się na masaż albo pójść do lasu i krzyczeć, aż zabraknie Ci tchu. Możesz walić pięściami w łóżko, kopać poduszki albo gryźć zwinięty ręcznik. Możesz płakać, wyć, trząść się. Dotknij tych emocji i daj im ujście – ale nie wywalaj ich na kogoś. Sam(a) też przecież nie lubisz gderliwej sprzedawczyni w sklepie – a może jej nastrój został popsuty przez marudnego klienta, który z kolei wkurzył się na swoje dziecko, które… I tak dalej. Znajdź więc metodę wyrzucenia dawnych emocji, skruszenia pancerza, który sam(a) zbudowałeś/aś a zobaczysz jak zmieni się Twoja reakcja na codzienne sytuacje.
Możemy więc powiedzieć, że sposobem na złagodzenie swoich reakcji emocjonalnych jest podjęcie kilku kroków: uświadomienie sobie, że nie jest się swoimi myślami ani emocjami; pozwolenie sobie na odczuwanie wszystkich emocji i zrozumienie, że żadna emocja nie jest zła – jedynie nasza reakcja na nią może być krzywdząca dla innych czy dla nas samych; uwolnienie się od ciężaru dawnych emocji poprzez odpowiednią pracę; i wreszcie świadoma obserwacja własnych reakcji i powolna próba ich zmiany.
Na zakończenie dodam – opis reakcji na złość to przykład z życia. Jak na ironię, podczas pisania tego artykułu ogarnęła mnie złość na męża, który, zupełnie niewinnie, chciał porozmawiać i niechcąco rozproszył moje myśli, sprawiając, że straciłam na chwilę wątek. Przez moment naprawdę poczułam złość rozchodzącą się po ciele gorącą falą. Nazwałam tę emocję, odczułam ją, znalazłam jej przyczynę i przywróciłam naruszoną granicę. Emocja spełniła swoje zadanie i zaczęła znikać, jakby nigdy jej nie było.
Użyte w tekście grafiki pochodzą z dwóch fajnych stron, podlinkowanych w źródłach – polecam zajrzeć!
Źródła zdjęć:
1) Zdjęcie główne Unslpash
2) „Grzeczna” profil Szarosen ART na FB
3) „Mów nie” blog Obrazkoterapia
Podobał Ci się ten artykuł? To udostępnij! 👇